poniedziałek, 22 grudnia 2014

~3~

Ołowiane chmury gromadziły się nad miastem uświadamiając jego mieszkańcom, że słońca dzisiaj nie zobaczą. Ostatnio poranki były jakby cięższe niż zwykle. Samotność jeszcze bardziej mnie przytłaczała.
Każdego dnia budziłem się w tym samym szpitalnym pokoju, w którym moje rysunki walały się w każdym kącie. Jako jeden z nielicznych mieszkańców szpitala miałem własny pokój, wzięło się to prawdopodobnie z początków mojej bytności tutaj. Mało kto wytrzymywał moje ciche towarzystwo. Przeszkadzała mi muzyka, telewizor i czy nawet najmniejszy chichot, przeszkadzały mi w przeżywaniu żałoby. Nie okłamujmy się, pojawienie się jakiegokolwiek człowieka mi przeszkadzało, chyba że miał paczkę papierosów dla mnie – to zupełnie zmieniało postać rzeczy. Żaden z moich współlokatorów nie wytrzymał dłużej niż tydzień, więc po pewnym czasie przestali mi na siłę wciskać towarzystwo, choć byli pewni,że to właśnie ludzi potrzebuję najbardziej by się wreszcie otworzyć. Mylili się. Nie potrzebowałem nikogo, żadnego zakłamanego i pogrążonego w egoizmie człowieka.
Przeczesałem ręką włosy ze świadomością,że powinienem wstać, ale pogoda za oknem w żadnym przypadku  mnie do tego nie przekonywała. Mógłbym zostać w łóżku do końca tego popieprzonego życia, nic więcej nie jest mi potrzebne.
- Zayn, idź na śniadanie – do pokoju, bez pukania oczywiście, weszła pielęgniarka patrząc na mnie wymownie. Wzruszyłem ramionami, bo wiedziałem, że reszta pacjentów na mnie nie czeka z posiłkiem. Nigdzie mi się nie śpieszyło. - Nie będę ci zabiera kołdry, bo nie jesteś już dzieckiem, ale jeżeli za 5 minut nie zobaczę cię na stołówce to inaczej pogadamy – powiedziała surowo, choć oboje wiedzieliśmy, że nic by mi nie zrobiła i zamknęła drzwi. Westchnąłem ciężko i sięgnąłem po czysty czarny t-shirt i włożyłem do tego również czarne rurki, które przylegały do moich nóg jak druga skóra i poszedłem do przylegającej do pokoju łazienki. Nieśpiesznie wykonałem poranną toaletę i udałem się na stołówce, na której były już tylko nieliczne osoby.
Na moim miejscu, które było nieco na uboczu, stało musli z jogurtem i jakieś kanapki. Usiadłem czują jak z pewnej odległości obserwuje mnie pielęgniarka. Nic dziwnego skoro ostatnio tylko chudnę. Jadłem powoli jednocześnie czytając nową książkę Jonathana Carolla przyzwyczajony do samotności przy posiłkach, gdy nagle usiadł obok mnie ten blondyn z irlandzkim akcentem. Uniosłem wzrok znad lektury i czekałem aż coś powie.
- Więc... cześć? - zaczął niepewnie. Kiwnąłem głową. - Tak pomyślałem sobie, że może moglibyśmy coś razem zrobić? - moje brwi same poszły w górę. To nie tak, że jestem cyniczny, złośliwy czy coś (no dobra, może trochę), ale tak naprawdę się nie znamy, więc czemu on? Jestem pewien, że słyszał wszystkie historie krążące w tym miejscu na mój temat. - No albo nie wiem, jedzenie? Nie? Pewnie nie, skoro z tego co widzę prawie nie jesz. Bajka? Film? Cokolwiek? - blondynek gadał przejęty, aż mi się zrobiło go szkoda. - Uh. Gadam jak najęty, a ty nawet nie masz jak mi odpowiedzieć! - chłopak walnął się w czoło tak mocno, że po pomieszczeniu rozległ się głośny plask. - Czekaj moment! - krzyknął i gdzieś pobiegł. Wywróciłem oczami i wróciłem do wcześniejszej czynności. Odgryzłem kolejny kawałek kanapki i wolno przeżuwałem, gdy chłopak wrócił i podał mi kawałek kartki wraz z długopisem. No proszę, jeszcze się nie zniechęcił.
A może pomilczymy? Napisałem ironicznie i podałem mu.
- Uhm, jeśli chcesz. - odpowiedział i zajął się paczką żelek. Wzruszyłem ramionami i wróciłem do książki, choć czułem, że to nie jest miejsce, w którym powinienem być.
Skoro nie tu,to gdzie?

~*~

Dałem się zaciągnąć Liamowi na to całe spotkanie Teatru Chorych i przez to znów siedziałem na tym niewygodnym krześle. Szkicowałem coś, co na tą chwilę nie miało, żadnego większego sensu. Ludzie wokół mnie dyskutowali omijając mnie szerokim łukiem. Wiedziałem, że nie sprawiam wrażenia uroczego chłopca, a już tym bardziej zbyt rozmownego, ale nie dbałem o to. Liam wiedział kogo bierze i nie mam zamiaru udawać kogoś kim nie jestem. Lekarz klasnął w dłonie chcąc zwrócić naszą uwagę
- Skoro tak ochoczo dyskutujecie to sądzę, że macie mnóstwo pomysłów na przedstawienie - po sali przebiegł pomruk pełen aprobaty, a wśród uczestników zajęć dało się wyczuć napięcie. To pewnie na skutek widocznego podziału grupy na dwie ekipy. I jestem prawie przekonany, że mają zupełnie skrajne pomysły. - Na co wpadliście? - spytał Liam. Na te słowa Niall nieśmiało podniósł rękę, a mężczyzna kiwnął na niego głową
- Myślimy o czymś w stylu musicalu. - uśmiechnął się. To był zdecydowanie jego pomysł i dzięki temu został liderem w tej grupie. - Wiecie, w klimacie Disneyowskiego Camp Rocka czy High School Musical - ludzie wokół niego pokiwali głową. - Skoro mamy sporo osób umiejących śpiewać, czy grać na instrumentach, to co nam szkodzi spróbować?
- W taki sposób możemy dojść do sporej publiczności - stwierdził Liam z uśmiechem. Punkt dla Nialla.
- Myśleliśmy, żeby akcja działa się w szpitalu - odezwał się Louis. - Dla wielu pacjentów jest to jedyna rzeczywistość jaką znają, albo nawet jaką pamiętają.
- Taki Patch Adams* - głos zabrała Anabell. - By dać wszystkim oglądającym nadzieję i trochę śmiechu.
- Podoba mi się to. - powiedziała Suz, która była w drugim obozie. Gdy tylko te słowa opuściły usta dziewczyny w jej stronę zostały posłane nieprzychylne spojrzenia. Wzruszyła tylko ramionami. Kolejny punkt dla ekipy Nialla.
- A jaki jest wasz pomysł? - spytał ich Chris z grzecznym uśmiechem, zapewne już przekonany o ich zwycięstwie. No cóż, pewnie miał rację.
- Myśleliśmy o czymś bardziej klasycznym. - odezwała się Selena, chyba najstarsza w naszej grupie. Może mieć nawet czterdzieści lat. Jeżeli moje przypuszczenia są prawdziwe, to wygląda całkiem nieźle jak na swój wiek. Długie, czarne włosy, duże, czekoladowe oczy i smukła sylwetka uwydatniała jej władcze zapędy. Zmierzyła wszystkim wzrokiem. - Bardziej dla osób starszych, które są chyba najbardziej osamotnione i zapomniane przez bliskich. Sądzimy, że Szekspir będzie najlepszy - niektórzy jęknęli, pamiętając pewnie jeszcze męczarnie ze szkoły średniej. - Och, dajcie spokój, przy tym też może być sporo zabawy - cały przeciwny obóz artystyczny spojrzał po sobie sceptycznie. Skoro to nawet mi się nie podobało, a jestem najmniej zainteresowany przecież, to nie ma szansy, żeby to przeszło. Zresztą wystarczy spojrzeć jakie nastroje panowały podczas prezentacji poszczególnych pomysłów. Gdy Niall mówił wszyscy wydawali się gotowi do pracy, podekscytowani i radośni, a teraz tak naprawdę wszystkie te pozytywne wibracje zniknęły.
- Zayn? - teraz Liam z cwanym uśmiechem skierował swoje bystre oczy na mnie. - Decyduj. - Spojrzałem na niego z wyrzutem. Siedziałem idealnie po środku obu grup, będąc niezależnym jak Szwajcaria. Jasne, nie prościej było zrobić głosowanie czy coś w tym stylu, lepiej mnie rzucić na pożarcie. Próbując jeszcze zmienić jego decyzję narysowałem urnę wyborczą. Blondyn potrząsnął głową widocznie rozbawiony. - Nie Zayn, to ty masz podjąć decyzję, który pomysł zrealizujemy. - spojrzałem na niego wrogo i pod presją wszystkich par oczu w sali (no może z wyjątkiem Beztroskiego Chrisa) narysowałem strzałkę i wskazałem nią na grupę Nialla. Wybuchli radosnym okrzykiem, a Selena sapnęła. Korzystając z chwili spokoju napisałem wiadomość skierowaną bezpośrednio do czarnowłosej, “Wybacz, nie chcemy aby publiczność umarła z nudów. Zresztą jesteś nudziarą.” Pokazałem jej to, na co automatycznie się zaczerwieniła, a ja wyszczerzyłem zęby w fałszywym uśmiechu. Niestety, Liam zwrócił uwagę na całą sytuację.
- Zayn, to było niemiłe! - Zwrócił mi uwagę jak dziecku w podstawówce, a ja uniosłem ręce z miną pod tytułem „sorry not sorry”. On wiedział jaki jestem, więc nie będę się wysilał.
- Dobra, sam cię tu chciałem - mruknął przecierając oczy, jakby zmęczony moim dziecinnym zachowaniem. - Weźcie pod uwagę, że Zayn jest dość specyficzny - zwrócił się do grupy Nudziary Seleny tłumaczą mnie. - Nie warto przejmować się tym co pisze. - Kobieta nie zważając na jego słowa nadal mierzyła mnie wrogim spojrzeniem. Wahoa, to będzie interesująca współpraca. - Co chcecie przekazać w przedstawieniu? - spytał zwycięską grupę.
- Nie można brać sobie do serca tego, co mówią lekarze - zaczął Louis zakładając ręce za głowę. - Przynajmniej nie tak do końca – dodał widząc lekko karcące spojrzenie Liama. Czy ktoś tu nie mówił, że tu wszyscy jesteśmy terapeutami i pacjentami? Lub coś, że on tu nie jest lekrzem? Ups, coś nie wyszło. - To, że mówią „został ci miesiąc życia”, nie znaczy iż  rzeczywiście tyle przeżyjesz, jeśli tylko chcesz - możesz więcej.
- Z każdego upadku może wyjść silniejszym i jako zwycięzca - dodał Harry.
- Czasem strata pozwala dostrzec nowe możliwości. - powiedziała Anabell - Niespełniona Baletnica. W sumie nie wierzyłem, że właśnie ona to mówi. Niezależnie czy to strata ręki czy kogoś bliskiego, to tylko ogranicza. Jej odebrało szansę na karierę, a mi na cokolwiek co bym mógł robić, straciłem tak naprawdę życie, miłość, uczucia.
- Kochaj siebie takiego jakim jesteś - uzupełnił Niall.
- To dużo do opowiedzenia w jednej sztuce - odezwał się Chris, który z wykształcenia był dramaturgiem. - Ale od czego są akty? - uśmiechnął się szeroko.
Słuchając ich moja dłoń samodzielnie wędrowała po kartce szkicując cztery sceny, które gadko przechodziły jedna w drugą. Przy górnej krawędzi kartki zanotowałem. To wy jesteście inspiracjąWszystko jest w WAS.
Zamknąłem notes z nadzieją, że ktoś na to wpadnie.
No cóż, zapomniałem tylko o jednym. Społeczeństwo to banda nierozumnych istot.
Gdy już miałem nadzieję, że ktoś doszedł do mojego pomysłu, natychmiast mnie rozczarowywał proponując jakąś sieczkę.
No cóż, Liam też zapomniał o jednym. Z natury jestem osobą złośliwą.

~*~

Ten facet, Zayn, był zupełnie inny niż wszyscy inni dorośli których znam. Co prawda wszystko i wszystkich traktował z góry, ale jego towarzystwo nie męczyło. Spokój i cisza, które go otaczały działały kojąco na mnie. Machałem nogami siedząc na krześle, gdy mężczyzna usiadł obok mnie.
- Wiesz, przepraszam za moje ostatnie zachowanie – powiedziałem patrząc na czubki butów, które co chwila znikały z mojego wzroku pod krzesłem. Zayn podetknął pod mój nos kartkę.
To nic :)
Podniosłem głowę i uśmiechnąłem się napotykając jego badawcze spojrzenie.
- Dzięki – Mulat kiwnął tylko głową jakby chciał powiedzieć, że cała przyjemność po jego stronie. - Mój tata jest chory – powiedziałem powoli odpowiadając na jedno z pierwszych pytań jakie mi zadał. - On nie wygląda jak On.  I nie mówi jak on. Jest inny – czułem zbierające się w oczach łzy. - Z jednej strony nie mogę uwierzyć, że osoba leżąca na łóżku to on, a z drugiej wiem, że zaraz go nie będzie i że to jednak mój ojciec – znów pochyliłem głowę myśląc nad tym. Gdy nareszcie powiedziałem to na głos, zabrzmiało to jeszcze gorzej, jakby stało się prawdziwe i musiałem się z tym pogodzić.
Powinieneś się z nim pożegnać. - napisał , a ja spojrzałem na niego pytająco. Westchnął zirytowany wiedząc, że oczekuję jakiś wyjaśnień.
- Nie oczekujesz za wiele od dwunastolatka? - spytałem i wyszczerzyłem zęby. - Mama zawsze mi mówi, że jestem zbyt wygadany.
I ma rację.
Zapadła pełna napięcia cisza. Czekałem na jakąś konkretną odpowiedź Zayna, którego ołówek zawisł nad kartką. Wiedziałem, że chciałby abym odpuścił. Ludzie przechodzili obok nas nie zwracając uwagi na naszą milczącą dwójkę. Być może nie było w tym nic niezwykłego, ale dla mnie narastało to do jakiejś mistycznej relacji.
Uśmiechnąłem się do moich myśli. Do naszego miejsca podszedł młody mężczyzna w białym kitlu. Był mniej więcej wzrostu Zayna i był blondynem. Miał bystre, niebieskie oczy i sympatyczny, dodający otuchy uśmiech (taki typowy lekarz).
- Zayn – odezwał się pogodnym głosem. - Kim jest twój kolega? - Mulat spojrzał na niego wymownie próbując coś nim przekazać. Lekarz kiwnął głową. - Powinieneś wiedzieć, że nie często ucina sobie pogawędki z kimkolwiek – zwrócił się do mnie i puścił mi oczko na co zachichotałem.
- Jestem Jonathan – odezwałem się wstając i podając mu rękę.
- Liam Payne, lekarz tego tu – wskazał głową na czarnowłosego. - A ty co tu robisz? Nie powinieneś być z rodzicami? - spytał gdy ponownie siadałem.
- Uhm – nie wiedziałem co mu odpowiedzieć. Prawdopodobnie prawdę. - Pokłóciłem się z mamą, tak jakby trochę – podrapałem się po głowie, a Liam z zastanowieniem po zaroście.
- I dlatego Zayn jest dla ciebie tak ciekawą osobą? - zainteresował się.
- Nie, on po prostu znalazł mnie w odpowiednim momencie – spojrzałem na Mulata, który uważnie nam się przyglądał i przysłuchiwał się naszej rozmowie. Na moje słowa kąciki jego ust uniosły się lekko, a ja poczułem ciepło na sercu.
- Jesteś słodki – stwierdził Liam na co Zayn wywrócił oczami. - Ale sądzę, że twoja mama będzie się martwić. - wzruszyłem ramionami.
- Mama jest zajęta tatą – mruknąłem nie patrząc na niego.
-  Jonathan! - usłyszałem krzyk matki. O wilku mowa. - Wszędzie cię szukałam! Jak mogłeś tak po prostu uciec sprzed sali własnego ojca po raz kolejny? - zaczęła mnie strofować. Dopiero po chwili zorientowała się, że nie jesteśmy sami. - Panowie wybaczą zachowanie mojego syna, pewnie przeszkodził w jakiś ważnych sprawach – uśmiechnęła się fałszywie. - Niezbyt radzi sobie z sytuacją. Już ja go nauczę, by nie zaczepiał obcych i to w dodatku zajętych ludzi – ciągnęła swój monolog. Zayn posłał spojrzenie Liamowi. Wydawało się jakby rozumiał go bez słów.
- Dla nas to żaden problem – przerwał mamie. - Jonathan to cudowny, inteligentny chłopak. Czas spędzony w jego towarzystwie to czysta przyjemność – uśmiechnął się.
- To nie zmienia faktu, że nie powinien – odpowiedziała zdezorientowana. - Jonathan, idziemy – mruknęła w moją stronę.
- Mamo, weźmy go do domu – powiedziałem patrząc na Zayna kątem oka. Zauważyłem, że miał minę jakby go olśniło, a ja chciałem mieć go bliżej siebie.
- To człowiek, nie zwierzątko – stwierdziła zirytowana odwracając się i zaczynając ciągnąć mnie za rękę.
- Do zobaczenia, Zayn – powiedziałem, a chłopak wcisnął mi w rękę kawałek papieru i kiwnął głową. Po tym małym pożegnaniu ruszyłem za rodzicielką.
W naszym mieszkaniu przylegającym do budynków szpitalnych, które dostaliśmy by być bliżej ojca, wysłuchałem kazania jakie dla mnie przygotowała na temat mojego zachowania, ucieczek i szwendania się po lekarzach. Przytakiwałem chcąc by jak najszybciej to się skończyło i abym mógł zamknąć się w pokoju.
- I od dzisiaj codziennie spędzisz z ojcem dwie godziny – zakończyła swoją tyradę.
- Ale... - zacząłem, ale ona nie chciała mnie słuchać.
- Nie ma żadnego ale – ucięła. - W ogóle mi nie pomagasz, więc masz się dostosować.
- Nienawidzę cię! - krzyknąłem i wybiegłem z pomieszczenia. To nie tak, że naprawdę jej nienawidzę. Po prostu jestem zły. Nigdy nie liczy się moje zdanie, nawet gdy tata jeszcze z nami był, zawsze najważniejsze jest czego ona chce.
Zawsze tata się mną zajmował. A teraz nawet go nie ma.
Położyłem się na łóżku wyjmując z kieszeni kartkę od Zayna.
Powinieneś pożegnać się ojcem, bo ja nie miałem takiej możliwości i nawet nie wiesz jak bardzo tego żałuję. Dostaniesz moją historię w odpowiednim momencie.
Westchnąłem i pomyślałem o czasem udręczonej minie chłopaka.
Gdyby to było takie proste Zayn.



*Patch Adams - http://www.filmweb.pl/film/Patch+Adams-1998-143#
Od autorki:
Więc dziękuję bardzo za wszystkie komentarze, wyświetlenia i gwiazdki. Zachęcam do tweetownia z hashtagiem #TeatrChorychFF.
I przepraszam jestem zbyt zmęczona by coś więcej napisać. Przepraszam za błędy, rozdział nie sprawdzony.

niedziela, 7 grudnia 2014

~2~

- Jonathan! - usłyszałem zmęczony głos matki. Od jakiś dwóch tygodni mieszkaliśmy przy szpitalu. Nie do końca rozumiałem po co. Czy źle nam było w naszym mieszkaniu? Tylko taty nie było z nami. Wstałem z łóżka i podszedłem do mamy przytulając ją. - Jonathan muszę ci coś powiedzieć.
- Tak mamo? - martwiłem się o nią. Ostatnio ciągle była smutna i mało spała, dużo płakała i rzadko kiedy się uśmiechała.
- Chodzi o tatę… - mówiła wolno i wyraźnie, jak wtedy gdy miałem cztery czy sześć lat.
- Kiedy wróci? - spytałem radośnie nie rozumiejąc smutku w jej głosie.
- Tata jest chory. - mama nie odpowiedziała na moje pytanie. - Właśnie dlatego tu mieszkamy. Sądzę, że powinieneś się z nim zobaczyć.
- Ale czemu? Przecież niedługo wróci razem z nami do domu, prawda? - mama pogłaskała mnie po policzku.
- Tak mi przykro, kochanie. - w jej oczach zaczęły zbierać się łzy. - Tata już nie wróci, a my nie mamy już domu. Powinieneś się pożegnać.
- Jak to nie wróci? - spytałem czując narastającą we mnie złość. - Przecież obiecywał, że będzie zawsze! - tupnąłem nogą. - Przecież obiecywał.
- To nie jest tak, że on tego chce. - spokojnie tłumaczyła mama. - On jest naprawdę poważnie chory. Ciągle pyta o ciebie. Chciałby cię zobaczyć zanim odejdzie.
- On nie może odejść, na pewno jest coś, co mogę dla niego zrobić. - zacząłem powtarzać to jak mantrę chodząc po pokoju i wyrzucając z szuflad nieliczne przedmioty należące do taty. On nie może odejść, bo co ja zrobię bez niego?

~*~

Stałem przy oknie zastanawiając się czy na pewno chcę tam iść. W sumie to mama chciała bym poszedł do taty, nie pytała mnie o zdanie. Nie wiem czy chcę go zobaczyć. Okłamał mnie. Powiedział, że nie odejdzie, a co teraz robi? Prędzej czy później zostawi mnie, nawet nie wiadomo kiedy.
Mama siedziała na białym krzesełku, które znajdowało się przy białych drzwiach prowadzących do sali ojca. Czekała, aż lekarz wyjdzie z pomieszczenia. W ostatnim czasie zmieniła się. Schudła i miała zapadnięte, matowe oczy, już wcale nie spędzała ze mną czasu, nie czytała mi na dobranoc. Nie mogłem się nawet do niej przytulić. Często krzyczała na mnie, że powinienem dorosnąć. Skąd miałem wiedzieć o co chodzi skoro ze mną nie rozmawiała? A gdy już się pytałem co się dzieje zmęczonym głosem odpowiadała tylko, że i tak nie zrozumiem, bo jestem tylko dzieckiem.
Gdzie jest moja mama?
Lekarz wyszedł z pomieszczenia, a ja ruszyłem w stronę rodzicielki. Złapałem ją za rękę, na co automatycznie spięła się i zirytowana spojrzała na mnie, ale nie odrzuciła tego gestu.
- Zostało mu co raz mniej czasu. Przykro mi, ale nie jesteśmy już w stanie nic zrobić, możemy tylko łagodzić ból. - powiedział mężczyzna w fartuchu. - Niestety nie jestem w stanie przewidzieć jak długo nam się to uda - mama zaniosła sie szlochem. - Bardzo mi przykro, proszę pani. Czy mogę coś dla pani zrobić? - mama potrząsnęła głową. Płakała. W niczym nie przypominała tej radosnej kobiety, którą była jeszcze całkiem niedawno. Doktor spojrzał na nas współczująco i złapał mamę za wolną rękę próbując dodać otuchy.
- Przepraszam, obowiązki wzywają - mężczyzna formalnie kiwnął głową i skierował się w tylko sobie znanym kierunku.
- Chodź Jonathanie - powiedziała mama otwierając drzwi i wchodząc do pomieszczenia. Zostałem sam na korytarzu nie wiedząc co zrobić. Zrobiłem krok w stronę zniekształconych głosów. Pomieszczenie było białe i sterylnie czyste, wokół łóżka porozstawiana była aparatura wydająca różne dziwne dźwięki i pokazujące pewnie jakieś ważne rzeczy, odbiegały od nich plastikowe rurki, które doczepione były do ciała taty.
- Synu? - usłyszałem głos mężczyzny, który z pewnością nie wyglądał jak mój ojciec. Przyjrzałem mu się uważnie. Na szpitalnym łóżku leżał łysy, wychudzony mężczyzna z podkrążonymi oczami. Na jego ustach nie widniał uśmiech, tylko coś na kształt tego gestu. To nie jest mój tata. To nie może być on. Patrzyłem na niego przerażony, bo coś głęboko we mnie mówiło mi, że jednak to on.
- Jonathanie? - ponownie odezwał się. “To nie on, to jakiś kiepski żart” powtarzałem w kółko.
- Nie wygłupiaj się - powiedziała zirytowana mama. - Podejdź tu, a nie stoisz jak kołek w drzwiach. Zresztą zamknij je, bo robisz przeciąg. - Nie mogłem się ruszyć, nie mogłem zrobić tych paru głupich kroków. Zresztą po co, skoro to nie tata? Czułem spojrzenie mężczyzny na sobie.
Poczułem zbierające się w moich oczach łzy.
Uh. To było za dużo.
Odwróciłem się i pobiegłem gdziekolwiek.
Byleby dalej od dziwnego mężczyzny podobnego do mojego taty.

~*~

Po mimo tego, że wiedziałem, że za jakiś czas znowu czeka mnie kolejne spotkanie tego całego Teatru Chorych, stwierdziłem, że nie zamierzam w jakikolwiek sposób zmieniać mojego trybu życia (nie żeby wcześniej był jakiś super, mega interesujący). Więc ten dzień postanowiłem rozpocząć tak jak każdy inny – udałem się na mój mały codzienny spacer po szpitalu w poszukiwaniu jakiegoś ustronnego miejsca, gdzie nikt mnie nie znajdzie.
W gruncie rzeczy, ten szpital nie różnił się zbytnio od innych placówek medycznych. Może trochę więcej eksperymentował. Wystarczy zwrócić uwagę na Teatr, gdzie indziej są zajęcia teatralne dla pacjentów z tylko jednym lekarzem-psychologiem? Czy też gdzie łagodnie chorzy pacjenci z oddziału psychiatrycznego mają pełną swobodę w poruszaniu się po kompleksie szpitalnym? Taki ja czy Niall (choć wszyscy poinformowani są o jego żarłoczności) robimy co chcemy. Być może właśnie po to, by nie zwariować i by nie musieli przenosić nas dla oddział dla szurniętych, który i tak jest zapełniony.  Ale odbiegłem od tematu.
Więc tak jak mówiłem: Ten szpital nie różnił się zbytnio od innych placówek medycznych. Codziennie ludzie dostawali wyroki śmierci lub radosne nowiny o uzdrowieniu. Można było spotkać się tu z ogromną ilością cierpienia, bólu oraz łez smutku i radości.
Nie raz przechodząc przez korytarze widziałem ludzi zwijających się z bólu. Czasem zauważyłem przy nich płaczące rodziny czekające na spadek po już-nie-długo-zmarłym, ale zazwyczaj towarzyszy im tylko samotność i pikanie aparatur, gdy leki przeciwbólowe już nic nie dają.
Żeby przejść do bardziej cichych miejsc niestety trzeba przejść przez przychodnię, w której zawsze panuje hałas i chaos. Za dużo ludzi uważających, że ich przeziębienie czy złamana ręka jest najważniejsza i z przekonaniem, że to nimi trzeba zająć się w pierwszej kolejności. Zazwyczaj przemykałem jak najszybciej przez tą część, ale dziś było inaczej. W pewnym momencie jakby tknięty przeczuciem rozejrzałem się. Na samym końcu pomieszczenia, gdzie nie było tyle oczekujących na przyjęcie, na czarnej skórzanej kanapie zobaczyłem zwinięte w małą kulkę ciało. Podszedłem bliżej.
Zgadywałem, że był to chłopiec. Jego włosy były rude i skręcone w sprężynki. Trząsł się, więc chyba płakał.
Usiadłem obok niego i otworzyłem notatnik. Tylko chwilę zajęło mi zastanowienie co chcę przekazać. Napisałem „Dlaczego płaczesz?” po czym ponownie mu się przyjrzałem. Nie wiedziałem ile ma lat, zresztą nawet gdybym wiedział to pewnie nie byłbym w stanie określić czy powinien umieć czytać czy nie. Zupełnie nie znam się na dzieciach. Dorysowałem szybko twarz i loki, i spływające po policzkach łzy, by wiedział że chodzi o niego. Obok postawiłem jeszcze znak zapytania. Dotknąłem ramienia chłopca. Po chwili podniósł głowę i spojrzał na mnie pytająco  dużymi, zielonymi i zaczerwienionymi oczami. Miał pyzate policzki i był cały czerwony od płaczu, co było bardziej widoczne przez opadające na czoło miedziane loki. Wyglądał trochę jak kluska. Podsunąłem mu notes.
- A co cię to obchodzi? - odpowiedział zbulwersowany, nadal szlochając.
„Jesteś małym, płaczącym chłopcem, który jest zupełnie sam w szpitalu.” - napisałem.
- Nie twoja sprawa. - mruknął spuszczając wzrok. - Zresztą nie jestem mały! Mam już dwanaście lat! - Na Allaha, jakie dzieci są irytujące. A ja dwadzieścia siedem i jakoś się nie chwalę. Przeczesałem ręką włosy, a chłopiec w tym samym czasie otarł łzy, które ciągle spływały po policzkach. Przyglądał mi się uważnie. Bez słowa oparł się o kanapę. Zrobiłem to samo. W końcu i tak się odezwie. To tylko dziecko.
Prawdopodobnie narysowałem każdą część tego szpitala. Oprócz poczekalni, która zazwyczaj zbyt mnie nie irytowała, było tu mnóstwo nudnych ludzi. Aż do dzisiaj, gdy pojawił się ten chłopak.
Zacząłem rysować.
- Jak się nazywasz? - spytał wreszcie po pół godzinie. A nie mówiłem? Przerywając poprzednie zajęcie przerzuciłem parę stron wstecz do kartki z pierwszych zajęć. Poniżej dodałem małe „A ty?”
- Jonathan. - odpowiedział. - Miło cię poznać Zayn.
Oh. Mnie? Chyba nie wie co mówi. Uśmiechnąłem się półgębkiem. Gdzieś w głębi mnie poczułem rozchodzące się ciepło.
Po raz pierwszy od dawna usłyszałem coś takiego. Jeszcze w jego ustach zabrzmiało to niezwykle szczerze. Chyba dzieci zawsze są szczere, prawda? Pewnie dlatego, że jeszcze nie dosięgło ich
zepsucie i obłuda świata dorosłych.
Między nami zapanowała komfortowa cisza, a ja powróciłem do poprzedniego zajęcia. Pewnie nie zauważyłbym zbliżającej się do nas kobiety, gdyby nie głośny stukot jej obcasów.
- Jonathan! Jak ty się zachowujesz? - krzyknęła na niego, a on mocniej się skulił. - Jak ty tak możesz? Co ty sobie w ogóle wyobrażasz - krzyknęła i pociągnęła go za rękę.
Patrzyłem na niego bezradnie.
Gdy znikał za rogiem obrócił się po raz ostatni i posłał mi przerażone spojrzenie, które zadziwiająco mocno utkwiło mi w pamięci.


Powinno być dobrze - Renifer :)
Jeżeli macie tt i lubicie to opowiadanie, chcecie się czymś podzielić zapraszamy do hashtagu #TeatrChorychFF

niedziela, 23 listopada 2014

~1~

- Umówmy się na jedno - powiedział dr Liam Payne. - To co jest tutaj pozostaje tutaj. Choćby z tego powodu możecie mówić tu do mnie po prostu Liam. W tym pomieszczeniu jesteśmy wszyscy równi, nie ma terapeutów i pacjentów. Każdy z nas jest pacjentem, bo ma swoje problemy i w jakimś sensie potrzepuje pomocy; terapeutą, bo każdy z nas ma coś, co może z siebie dać i jest spora szansa, że to komuś pomoże. Jeny, mówię dziś strasznie pokrętnie - mężczyzna z zakłopotanym uśmiechem podrapał się po karku. - Poznajmy się! Każdy mówi jak się nazywa i jeśli mam jakieś specjalne uzdolnienia to się chwali. Jeżeli chcecie możecie również powiedzieć na co chorujecie lub jaki jest wasz największy lęk - na sali zapanowała cisza. - Oh, to ja może zacznę – łaskawie zreflektował się lekarz, wiedząc że raczej nie palimy się do takich rozmów. - Nazywam się Liam Payne, po prostu czuję się samotny. Umiem mówić, ładnie, podobno. Przynajmniej ktoś tak kiedyś powiedział. - Liam zawiesił głos i na chwilę odpłynął. Lekko potrząsnął głową i jakby natychmiast wrócił do nas. - To kto teraz?
- Uhm. - usłyszeliśmy nieśmiałe chrząknięcie z mojej lewej strony. - Nazywam się Louis Tomlinson. - chłopak odgarnął miodową grzywkę z czoła. - Tam „na górze” mam białaczkę. Zdaniem lekarzy powinienem już nie żyć - zaśmiał się nerwowo. - Coś co umiem? Umiem szyć i śpiewać – wzruszył ramionami i strzepał wyimaginowany pyłek ze spodni, a wszyscy zaczęli się rozglądać za kolejnym chętnym do przedstawienia się. Okazała się nią dziewczyna siedząca naprzeciwko Louisa – nawet ładna brunetka z dużymi, brązowymi oczami.
- Anabell Collins. Nie trudno zobaczyć co mi jest - z żalem spojrzała na to co pozostało z jej lewego przedramienia, czyli nic. - Ja.. Ja boję się, że nikt mnie teraz nie zaakceptuje. Odbiegam od normy w dość widoczny sposób - „Co ty nie powiesz, Sherlocku?” - pomyślałem, a Louis w tym samym czasie podszedł do niej i złapał ją za rękę z delikatnym, wspierającym uśmiechem. Następnie zrobił coś czego raczej nikt się nie spodziewał – usiadł obok niej na podłodze. Anabell uśmiechnęła się z widoczną wdzięcznością. W głowie zagrało mi You aren’t alonechoć w tym momencie za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć czyje to było. Po tym, jakże uroczym, wyznaniu i geście kolejne osoby bez wahania zaczęły wyrzucać z siebie imiona, nazwiska, dolegliwości, lęki i talenty. Coin, Suzanne, Thomas, Justin, Caroline. Noga, pląsawica, wątroba, przeszczep, nowotwór. Nie będzie dawcy, ukochany mnie zostawi. Śpiew, gra na instrumentach, coś tam pisze.
- Jestem Niall Horan. - powiedział mlaskając blond włosy chłopak siedzący obok mnie i spojrzał na opaskę na lewym ramieniu. - Jedzenie kompulsywne - przeczytał uważnie i powoli. - Nic mi o tym nie wiadomo, ja po prostu lubię jeść. - po sali przebiegła fala rozbawienia. - Umiem grać na gitarze i skrzypcach. - dodał przeczesując włosy ręką. Harmider zakłócił odgłos zatrzaskujących się drzwi. Wszyscy odwrócili głowy w tamtą stronę. Zaraz obok drzwi stał chłopak z ciemnymi lokami na głowie, łagodnym i nieśmiałym uśmiechem na ustach i z zielonymi, kocimi i uważnie obserwującymi oczami. Wydawał się jakiś przygaszony i zmęczony. Jego jasna koszulka z dekoltem odsłaniała dwa ptaki pod jego obojczykami, a ciemne spodnie opinały nogi. Nie kojarzyłem go z żadnego z oddziałów, a jednak robię spore wycieczki po szpitalu.
- Miło cię tutaj widzieć - Liam odezwał się do nowo przybyłego i gestem przywołał do siebie. Dla kogo miło, dla tego miło. - Nic cię nie ominęło, jesteśmy w trakcie przedstawiania się - uśmiechnął się tak jak przystało na dobrotliwego Pape Smerfa.
- Tak, coś tam słyszałem zanim drzwi trzasnęły - wygiął kąciki ust w uśmiech. - Nazywam się Harry Styles. Jestem tutaj, bo rok temu moja mama zginęła w wypadku samochodowym - mówił wolno i z namysłem, jakby zastanawiając się jak wiele może powiedzieć. - Miała szanse na przeżycie, ale nikt do niej nie podszedł i chociaż nie udrożnił dróg oddechowych. Dlatego tu jestem – chcę pomagać innym.
- A masz jakieś specjalne zdolności? - zapytał go Liam.
- Uwodzę kobiety niezależnie od wieku - Harry wyszczerzył zęby, a jego wypowiedź rozbawiła całą grupę, szczególnie dziewczyny. No proszę, mimo że są chore to i tak zachowują się jak idiotki. - Ale tak serio to tylko śpiewam. - chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu i przyniósł sobie krzesło. Gdy już zajął miejsce Liam ponownie zabrał głos.
- To kto jeszcze nam został? - cała grupa jednomyślnie spojrzała na mnie. Och, dzięki zdrajcy. Na sali zapanowała niczym nie zakłócona cisza, muzyka dla moich uszu. Udając, że mnie to nie obchodzi nadal przesuwałem ołówkiem po kartce po czym odwróciłem ją w stronę pozostałych. Czas wydawał się zatrzymać na te parę chwil, gdy wszyscy oczekiwali na moje słowa.
Nazywam się Zayn Malik. Nie mówię, rysuję.
Bawiła mnie ta cisza. Nie rozumiałem dlaczego ludzi zawsze tak murowało na ten komunikat. Lekarze mówili, że nie mówię z wyboru, że po prostu nie chce, bo z mózgiem wszystko jest w porządku.
Jednak ja widzę to trochę inaczej, bo nie mogłem wykrztusić z siebie nawet słowa. Wszystko siedziało we mnie. Nawet jeśli próbowałem cokolwiek powiedzieć dusiło mnie w klatce piersiowej i zaczynałem kaszleć tak, jakbym za moment miał wypluć płuca. To było silniejsze ode mnie.
Dopiero później przypomniałem sobie jak dużą radość sprawia mi rysowanie i wykorzystałem to do komunikacji rysunkowej. Nie chciałem używać słów. Wydawały mi się zbyt prozaiczne i nie potrzebne. Ile razy nadużywamy takich słów jak „kocham”, „przepraszam”, „nienawidzę”? Ile z nich tak naprawdę rozumiemy?
Choć ostatecznie zostałem zmuszony by zacząć pisać, bo przecież oni muszą wiedzieć, co się ze mną dzieje. A nie płacą im za interpretacje moich rysunków. Uśmiechnąłem się jednym kącikiem ust, gdy reszta nadal milczała wpatrując się w słowa. Liam doskonale wiedział na co się pisze zapraszając mnie tutaj – nie należałem do osób uwielbiających ludzi, jak i również nie byłem za przebywaniem z nimi. Mimo że nie jestem zbyt rozmowny, jestem sarkastyczny i irytujący, nawet gdy się nie odzywałem. Dopiero teraz dostrzegłem, że cisza też może być naprawdę wymowna. Liam spojrzał na mnie, a ja miałem ochotę się roześmiać.
- Jak zwykle szokująco Zayn – powiedział, na co wzruszyłem ramionami.
- Zawsze robię piorunujące wrażenie – zapisałem szybko dorysowując błyskawicę i drzewo rozdzielone na pół.
- Co ty nie powiesz – mruknął. - Jesteśmy tu żeby tworzyć i bawić się. - powiedział już głośno i wszyscy automatycznie spojrzeli po sobie. – Pomyślcie, co możecie wnieść, co możemy zrobić dla innych. A przede wszystkim jak. - mówił natchniony. Uhm, nie znałem go od tej strony, a jak na mojego lekarza znałem go dość dobrze. Byłem na niego nawet trochę zły, że wykorzystał to miejsce. Okej, znalazł mnie tu kiedyś, ale to nie znaczy, że miejsce jest jego. Jest moje.
Uwielbiałem przychodzić tutaj. Sala, była olbrzymią halą i nie wiem dlaczego przylegała do szpitala. Wielkość sugerowała, że był to jakiś hangar lub hala fabryczna. Jednak wystrój świadczył, że miała zupełnie inne przedstawienie. Ściany pomalowane były na bordowo ze złotymi wstawkami, co prawda kolor wypłowiał od słońca przez te wszystkie lata i zbiegiem czasu trochę się tu zakurzyło, ale i tak to wszystko miało pewien urok. Pomieszczenie przypominało o czasach świetności poprzedniej epoki. Okna z obu stron były wysoko umieszczone, co sprawiało, że rano i popołudniu było tu mnóstwo światła.
Do drzwi prowadziły podwójne, marmurowe schody (a może tylko na takie wyglądały), po osiemdziesiąt stopni każde.
Często na nich przesiadywałem i rysowałem wyobrażając sobie tych wszystkich ludzi, którzy mogli tu przebywać na balach w pięknych strojach. Obrzydliwie bogaci, chcący tylko się bawić – tańczyć, rozmawiać. Albo tych co przychodzili tu codziennie nienawidząc swojej nużącej pracy – sługusów wyżej klasy. Jest tyle niewiadomych dotyczących tego miejsca, tyle mogło się wydarzyć. Ta sala mogła być świadkiem rodzących się miłości i przyjaźni, zdrad, zimnych wojen, radości, smutków czy rozczarowań.
Wszyscy wokół mnie dyskutowali o czymś związanym z tym przedstawieniem, które ewentualnie mielibyśmy zrobić. Docierały do mnie pojedyncze słowa w stylu „piosenka”, „przyjaźń”, „scenariusz”. Jeżeli cokolwiek mieliśmy robić dla kogoś to najlepiej dla pacjentów, bo kto bardziej potrzebuje wsparcia niż oni? Na pewno nie ludzie z zewnątrz, którzy mają wszystko.
- Co jest Zayn? - podszedł do mnie Niall. Kojarzyłem chłopaka z oddziału. Wydawał się miły, a przede wszystkim uroczy. Zbyt uroczy na dzisiejsze czasy, gdzie wszystko dąży do samozagłady. Wszystko robimy zbyt szybko, bez jakichkolwiek emocji – musimy zajść jak najdalej, jak najwyżej. Nikogo nie obchodzi, co czujemy lub czego pragniemy. Nic więc dziwnego, że wylądował na oddziale psychiatrycznym.
Nie odpowiedziałem mu. Co miałem powiedzieć? Że nadal obwiniam się o ich śmierć, że to ja przeżyłem?
Jechaliśmy samochodem na coroczny piknik rodzinny, który odbywał się w każdą rocznicę ślubu rodziców. Rodzice dyskutowali o czymś, a ja szkicowałem coś znudzony. Saafa z mężem i córeczką jechali za nami. Oboje uważaliśmy to za głupi zwyczaj odkąd skończyłem 13 lat, a ona 11, a im nadal zależało na kultywowaniu tego. Z jednej strony to było słodkie, ale z drugiej męczące, bo ile można jeść te same kanapki z kurczakiem 13 czerwca? Ale w końcu nie odmówimy rodzicom, nawet po tylu latach to trudne zadanie.
- Zayn, odłóż wreszcie ten notes – powiedział ojciec patrząc na mnie w lusterku wstecznym. - Zająłbyś się wreszcie czymś poważniejszym, a nie tylko bazgrzesz i bazgrzesz.
- Tato, to jest jedyne, co sprawia mi radość – mruknąłem. - Zresztą studiuję też i pracuję, więc proszę, nie zaczynajmy znowu tego tematu – średnio dwa razy w tygodniu przeprowadzaliśmy podobną rozmowę. Dla ojca artyści to tylko darmozjady, nie potrafiący na siebie zarobić. Nie rozumiał, że tak naprawdę mamy dużo do powiedzenia w społeczeństwie, czasem więcej niż nie jeden polityk, ponieważ to my potrafimy jednocześnie dojść do bogatych i biednych, wykształconych i tych niekoniecznie, do działaczy społecznych i zupełnych nierobów, rozumiecie mnie, prawda?
- Ale jakimś cudem nadal musimy dopłacać do twojego życia – odpowiedział mężczyzna nie zważając na moją prośbę.
- Czy to źle, że robię coś, co sprawia mi radość? Powiedz mi, tak szczerze, czy siedzenie nad tymi wszystkimi cyferkami sprawiło, że jesteś lepszym człowiekiem? - postanowiłem, że wejdę mu na ambicję. Jeżeli on nie chce się wycofać, to ja tym bardziej tego nie zrobię.
- Chłopcy, uspokójcie się. - powiedziała mama głosem nieznoszącym sprzeciwu. Zamilkliśmy. Bolało mnie jego brak akceptacji. Ojciec sądził, że jako jedyny syn powinienem wykonywać typowo męski zawód, a nie jakaś tam sztuka. Ojciec odwrócił się w moją stronę.
- Zayn, przemyśl to. - powiedział z widoczną troską w oczach. I właśnie ta chwila nieuwagi wystarczyła. Na środku skrzyżowania stała ciężarówka. Ojciec zaczął hamować, nie zdążył. Saafa próbowała skręcić, ale zahaczyła o nasz tył. Wszystko działo się zbyt szybko. Był hałas. Krzyki. Dym.
Nie przeżył nikt.
Tylko ja.
Do tej pory nikt nie wie jak przeżyłem. To był cud. Którego nie potrafiłem docenić. Moje życie przestało mieć sens, w momencie gdy zginęli wszyscy na których choć minimalnie mi zależało. Nigdy nie zwracałem uwagi na rodzinę, nie prowadziłem jakiegoś aktywnego życia rodzinnego, zawsze w sumie ich unikałem, bo… bo przeszkadzali mi w procesie twórczym i zawsze gdzieś obok byli. Ale gdy nagle, w jednym momencie zostali mi odebrani, poczułem się jak by ktoś wyrwał mi serce. Choć nie, pół serca, coś jednak musiało tam nadal być.


od autorki: Cześć wszystkim!
Przedstawiam Wam o to pierwszy rozdział. Jeżeli macie jakieś pytania to śmiało zadawajcie je tutaj lub na tt @nobodyto_love
Jeżeli macie twittera i lubicie to opowiadanie lub chcecie podzielić się swoimi przemyśleniami i odczuciami twettujcie z hashtagiem #TeatrChorychFF
Do napisania za dwa tygodnie w grudniu! :)

wtorek, 11 listopada 2014

prolog

Każdy z nas ma swoje strachy i lęki.
Każdy z nas ma utracone nadzieje.
Każdy z nas chce być sobą.
Ale czy w dzisiejszym świecie jest to możliwe?
Z tego powodu jesteśmy tutaj. My – osłabieni chorobami, podobno niezdolni do przetrwania w bezwzględnej rzeczywistości. Często jesteśmy pozbawieni rodzin, ukochanych osób czy przyjaciół, bo zostawili nas, zapomnieli. Przecież staliśmy się bezużyteczni. Choć choroba nie była naszym wyborem. Ale czy kogokolwiek to jeszcze interesuje?
Być może dla mnie już jest za późno. Zupełnie straciłem jakiekolwiek poczucie siebie, ale wiem, że im zależy. Być może dla nich jest to ostatnia szansa by pokazać, że jesteśmy jeszcze w stanie coś zrobić. Że nadal mamy siłę i możemy więcej.
Właśnie dlatego jesteśmy tutaj.
Witamy w Teatrze Chorych.

od autorki: a ja was witam na nowym-starym opowiadaniu, które część z was może znać z tumblra, pod tym samym tytułem. Opowiadanie wraca z dłuższymi i lepszymi rozdziałami i  zdecydowanie jest bardziej przemyślane. Nowe rozdziały będą w co drugą niedziele.
Wasze reakcje czy przemyślenia możecie tweetować z hashtagie #TeatrChorychFF

Obserwatorzy