niedziela, 7 grudnia 2014

~2~

- Jonathan! - usłyszałem zmęczony głos matki. Od jakiś dwóch tygodni mieszkaliśmy przy szpitalu. Nie do końca rozumiałem po co. Czy źle nam było w naszym mieszkaniu? Tylko taty nie było z nami. Wstałem z łóżka i podszedłem do mamy przytulając ją. - Jonathan muszę ci coś powiedzieć.
- Tak mamo? - martwiłem się o nią. Ostatnio ciągle była smutna i mało spała, dużo płakała i rzadko kiedy się uśmiechała.
- Chodzi o tatę… - mówiła wolno i wyraźnie, jak wtedy gdy miałem cztery czy sześć lat.
- Kiedy wróci? - spytałem radośnie nie rozumiejąc smutku w jej głosie.
- Tata jest chory. - mama nie odpowiedziała na moje pytanie. - Właśnie dlatego tu mieszkamy. Sądzę, że powinieneś się z nim zobaczyć.
- Ale czemu? Przecież niedługo wróci razem z nami do domu, prawda? - mama pogłaskała mnie po policzku.
- Tak mi przykro, kochanie. - w jej oczach zaczęły zbierać się łzy. - Tata już nie wróci, a my nie mamy już domu. Powinieneś się pożegnać.
- Jak to nie wróci? - spytałem czując narastającą we mnie złość. - Przecież obiecywał, że będzie zawsze! - tupnąłem nogą. - Przecież obiecywał.
- To nie jest tak, że on tego chce. - spokojnie tłumaczyła mama. - On jest naprawdę poważnie chory. Ciągle pyta o ciebie. Chciałby cię zobaczyć zanim odejdzie.
- On nie może odejść, na pewno jest coś, co mogę dla niego zrobić. - zacząłem powtarzać to jak mantrę chodząc po pokoju i wyrzucając z szuflad nieliczne przedmioty należące do taty. On nie może odejść, bo co ja zrobię bez niego?

~*~

Stałem przy oknie zastanawiając się czy na pewno chcę tam iść. W sumie to mama chciała bym poszedł do taty, nie pytała mnie o zdanie. Nie wiem czy chcę go zobaczyć. Okłamał mnie. Powiedział, że nie odejdzie, a co teraz robi? Prędzej czy później zostawi mnie, nawet nie wiadomo kiedy.
Mama siedziała na białym krzesełku, które znajdowało się przy białych drzwiach prowadzących do sali ojca. Czekała, aż lekarz wyjdzie z pomieszczenia. W ostatnim czasie zmieniła się. Schudła i miała zapadnięte, matowe oczy, już wcale nie spędzała ze mną czasu, nie czytała mi na dobranoc. Nie mogłem się nawet do niej przytulić. Często krzyczała na mnie, że powinienem dorosnąć. Skąd miałem wiedzieć o co chodzi skoro ze mną nie rozmawiała? A gdy już się pytałem co się dzieje zmęczonym głosem odpowiadała tylko, że i tak nie zrozumiem, bo jestem tylko dzieckiem.
Gdzie jest moja mama?
Lekarz wyszedł z pomieszczenia, a ja ruszyłem w stronę rodzicielki. Złapałem ją za rękę, na co automatycznie spięła się i zirytowana spojrzała na mnie, ale nie odrzuciła tego gestu.
- Zostało mu co raz mniej czasu. Przykro mi, ale nie jesteśmy już w stanie nic zrobić, możemy tylko łagodzić ból. - powiedział mężczyzna w fartuchu. - Niestety nie jestem w stanie przewidzieć jak długo nam się to uda - mama zaniosła sie szlochem. - Bardzo mi przykro, proszę pani. Czy mogę coś dla pani zrobić? - mama potrząsnęła głową. Płakała. W niczym nie przypominała tej radosnej kobiety, którą była jeszcze całkiem niedawno. Doktor spojrzał na nas współczująco i złapał mamę za wolną rękę próbując dodać otuchy.
- Przepraszam, obowiązki wzywają - mężczyzna formalnie kiwnął głową i skierował się w tylko sobie znanym kierunku.
- Chodź Jonathanie - powiedziała mama otwierając drzwi i wchodząc do pomieszczenia. Zostałem sam na korytarzu nie wiedząc co zrobić. Zrobiłem krok w stronę zniekształconych głosów. Pomieszczenie było białe i sterylnie czyste, wokół łóżka porozstawiana była aparatura wydająca różne dziwne dźwięki i pokazujące pewnie jakieś ważne rzeczy, odbiegały od nich plastikowe rurki, które doczepione były do ciała taty.
- Synu? - usłyszałem głos mężczyzny, który z pewnością nie wyglądał jak mój ojciec. Przyjrzałem mu się uważnie. Na szpitalnym łóżku leżał łysy, wychudzony mężczyzna z podkrążonymi oczami. Na jego ustach nie widniał uśmiech, tylko coś na kształt tego gestu. To nie jest mój tata. To nie może być on. Patrzyłem na niego przerażony, bo coś głęboko we mnie mówiło mi, że jednak to on.
- Jonathanie? - ponownie odezwał się. “To nie on, to jakiś kiepski żart” powtarzałem w kółko.
- Nie wygłupiaj się - powiedziała zirytowana mama. - Podejdź tu, a nie stoisz jak kołek w drzwiach. Zresztą zamknij je, bo robisz przeciąg. - Nie mogłem się ruszyć, nie mogłem zrobić tych paru głupich kroków. Zresztą po co, skoro to nie tata? Czułem spojrzenie mężczyzny na sobie.
Poczułem zbierające się w moich oczach łzy.
Uh. To było za dużo.
Odwróciłem się i pobiegłem gdziekolwiek.
Byleby dalej od dziwnego mężczyzny podobnego do mojego taty.

~*~

Po mimo tego, że wiedziałem, że za jakiś czas znowu czeka mnie kolejne spotkanie tego całego Teatru Chorych, stwierdziłem, że nie zamierzam w jakikolwiek sposób zmieniać mojego trybu życia (nie żeby wcześniej był jakiś super, mega interesujący). Więc ten dzień postanowiłem rozpocząć tak jak każdy inny – udałem się na mój mały codzienny spacer po szpitalu w poszukiwaniu jakiegoś ustronnego miejsca, gdzie nikt mnie nie znajdzie.
W gruncie rzeczy, ten szpital nie różnił się zbytnio od innych placówek medycznych. Może trochę więcej eksperymentował. Wystarczy zwrócić uwagę na Teatr, gdzie indziej są zajęcia teatralne dla pacjentów z tylko jednym lekarzem-psychologiem? Czy też gdzie łagodnie chorzy pacjenci z oddziału psychiatrycznego mają pełną swobodę w poruszaniu się po kompleksie szpitalnym? Taki ja czy Niall (choć wszyscy poinformowani są o jego żarłoczności) robimy co chcemy. Być może właśnie po to, by nie zwariować i by nie musieli przenosić nas dla oddział dla szurniętych, który i tak jest zapełniony.  Ale odbiegłem od tematu.
Więc tak jak mówiłem: Ten szpital nie różnił się zbytnio od innych placówek medycznych. Codziennie ludzie dostawali wyroki śmierci lub radosne nowiny o uzdrowieniu. Można było spotkać się tu z ogromną ilością cierpienia, bólu oraz łez smutku i radości.
Nie raz przechodząc przez korytarze widziałem ludzi zwijających się z bólu. Czasem zauważyłem przy nich płaczące rodziny czekające na spadek po już-nie-długo-zmarłym, ale zazwyczaj towarzyszy im tylko samotność i pikanie aparatur, gdy leki przeciwbólowe już nic nie dają.
Żeby przejść do bardziej cichych miejsc niestety trzeba przejść przez przychodnię, w której zawsze panuje hałas i chaos. Za dużo ludzi uważających, że ich przeziębienie czy złamana ręka jest najważniejsza i z przekonaniem, że to nimi trzeba zająć się w pierwszej kolejności. Zazwyczaj przemykałem jak najszybciej przez tą część, ale dziś było inaczej. W pewnym momencie jakby tknięty przeczuciem rozejrzałem się. Na samym końcu pomieszczenia, gdzie nie było tyle oczekujących na przyjęcie, na czarnej skórzanej kanapie zobaczyłem zwinięte w małą kulkę ciało. Podszedłem bliżej.
Zgadywałem, że był to chłopiec. Jego włosy były rude i skręcone w sprężynki. Trząsł się, więc chyba płakał.
Usiadłem obok niego i otworzyłem notatnik. Tylko chwilę zajęło mi zastanowienie co chcę przekazać. Napisałem „Dlaczego płaczesz?” po czym ponownie mu się przyjrzałem. Nie wiedziałem ile ma lat, zresztą nawet gdybym wiedział to pewnie nie byłbym w stanie określić czy powinien umieć czytać czy nie. Zupełnie nie znam się na dzieciach. Dorysowałem szybko twarz i loki, i spływające po policzkach łzy, by wiedział że chodzi o niego. Obok postawiłem jeszcze znak zapytania. Dotknąłem ramienia chłopca. Po chwili podniósł głowę i spojrzał na mnie pytająco  dużymi, zielonymi i zaczerwienionymi oczami. Miał pyzate policzki i był cały czerwony od płaczu, co było bardziej widoczne przez opadające na czoło miedziane loki. Wyglądał trochę jak kluska. Podsunąłem mu notes.
- A co cię to obchodzi? - odpowiedział zbulwersowany, nadal szlochając.
„Jesteś małym, płaczącym chłopcem, który jest zupełnie sam w szpitalu.” - napisałem.
- Nie twoja sprawa. - mruknął spuszczając wzrok. - Zresztą nie jestem mały! Mam już dwanaście lat! - Na Allaha, jakie dzieci są irytujące. A ja dwadzieścia siedem i jakoś się nie chwalę. Przeczesałem ręką włosy, a chłopiec w tym samym czasie otarł łzy, które ciągle spływały po policzkach. Przyglądał mi się uważnie. Bez słowa oparł się o kanapę. Zrobiłem to samo. W końcu i tak się odezwie. To tylko dziecko.
Prawdopodobnie narysowałem każdą część tego szpitala. Oprócz poczekalni, która zazwyczaj zbyt mnie nie irytowała, było tu mnóstwo nudnych ludzi. Aż do dzisiaj, gdy pojawił się ten chłopak.
Zacząłem rysować.
- Jak się nazywasz? - spytał wreszcie po pół godzinie. A nie mówiłem? Przerywając poprzednie zajęcie przerzuciłem parę stron wstecz do kartki z pierwszych zajęć. Poniżej dodałem małe „A ty?”
- Jonathan. - odpowiedział. - Miło cię poznać Zayn.
Oh. Mnie? Chyba nie wie co mówi. Uśmiechnąłem się półgębkiem. Gdzieś w głębi mnie poczułem rozchodzące się ciepło.
Po raz pierwszy od dawna usłyszałem coś takiego. Jeszcze w jego ustach zabrzmiało to niezwykle szczerze. Chyba dzieci zawsze są szczere, prawda? Pewnie dlatego, że jeszcze nie dosięgło ich
zepsucie i obłuda świata dorosłych.
Między nami zapanowała komfortowa cisza, a ja powróciłem do poprzedniego zajęcia. Pewnie nie zauważyłbym zbliżającej się do nas kobiety, gdyby nie głośny stukot jej obcasów.
- Jonathan! Jak ty się zachowujesz? - krzyknęła na niego, a on mocniej się skulił. - Jak ty tak możesz? Co ty sobie w ogóle wyobrażasz - krzyknęła i pociągnęła go za rękę.
Patrzyłem na niego bezradnie.
Gdy znikał za rogiem obrócił się po raz ostatni i posłał mi przerażone spojrzenie, które zadziwiająco mocno utkwiło mi w pamięci.


Powinno być dobrze - Renifer :)
Jeżeli macie tt i lubicie to opowiadanie, chcecie się czymś podzielić zapraszamy do hashtagu #TeatrChorychFF

2 komentarze:

  1. Niezwykle intrygujący rozdział. Bardzo mi się podobał. Teatr Chorych to coś innego, wspaniałego, poruszającego temat, historie, jakich mało, a dotyczący tego, co dzieje się w prawdziwym życiu. Pomimo smutnego początku, nakłoniło mnie to do pewnych przemyśleń. Biedny Jonathan, szkoda mi tego dziecka, ale takie jest niestety życie. Mimo wszystko bardzo mi się smutno zrobiło, kiedy to czytałam. Jego matka, jakoś tak jej nastawienie do dziecka mnie zabolało. Rozumiem, że cierpi z powodu choroby męża, ale żeby tak zachowywać sie w stosunku do syna? Nawet jeżeli ten ma dwanaście, a nie, np. siedem lat to nadal dziecko. Może nie taki malutkie, ale nadal dziecko, dla którego strata rodzica jest szokiem. Szczególnie, że wcześniej fakt o chorobie ojca był przed nim ukrywany i nie mógł się przygotować do tego, co go czeka w szpitalu. Nie dziwię się, że się przestraszył, to był dla niego szok. A matka zamiast zrozumieć, poświęcić mu więcej czasu, zachowała się wręcz oburzająco. Nigdy nie zrozumiem takich ludzi, a niestety tacy istnieją. Nieważne, ile ma się lat, strata kogoś bliskiego jest ciosem, można stracić rozum, zamknąć się w sobie, zresztą Zayn dzieckiem już nie był a również bardzo przeżył stratę bliskich. Coś czuje, że obaj wpłyną na swoje życie, nie raz się jeszcze spotkają i może pomogą sobie jakoś. Taką mam nadzieję, bo jak na razie obaj przeżywają ciężkie chwile.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. 30 yrs old Software Consultant Arlyne Laver, hailing from Dauphin enjoys watching movies like Conan the Barbarian and Crocheting. Took a trip to Old Towns of Djenné and drives a LS. dodatkowe wskazowki

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy