- Umówmy się na jedno - powiedział dr Liam Payne. - To co jest tutaj
pozostaje tutaj. Choćby z tego powodu możecie mówić tu do mnie po prostu Liam.
W tym pomieszczeniu jesteśmy wszyscy równi, nie ma terapeutów i pacjentów.
Każdy z nas jest pacjentem, bo ma swoje problemy i w jakimś sensie potrzepuje
pomocy; terapeutą, bo każdy z nas ma coś, co może z siebie dać i jest spora
szansa, że to komuś pomoże. Jeny, mówię dziś strasznie pokrętnie - mężczyzna z
zakłopotanym uśmiechem podrapał się po karku. - Poznajmy się! Każdy mówi jak
się nazywa i jeśli mam jakieś specjalne uzdolnienia to się chwali. Jeżeli
chcecie możecie również powiedzieć na co chorujecie lub jaki jest wasz
największy lęk - na sali zapanowała cisza. - Oh, to ja może zacznę – łaskawie
zreflektował się lekarz, wiedząc że raczej nie palimy się do takich rozmów. -
Nazywam się Liam Payne, po prostu czuję się samotny. Umiem mówić, ładnie,
podobno. Przynajmniej ktoś tak kiedyś powiedział. - Liam zawiesił głos i na
chwilę odpłynął. Lekko potrząsnął głową i jakby natychmiast wrócił do nas. - To
kto teraz?
- Uhm. - usłyszeliśmy nieśmiałe chrząknięcie z mojej lewej strony. -
Nazywam się Louis Tomlinson. - chłopak odgarnął miodową grzywkę z czoła. - Tam
„na górze” mam białaczkę. Zdaniem lekarzy powinienem już nie żyć - zaśmiał się
nerwowo. - Coś co umiem? Umiem szyć i śpiewać – wzruszył ramionami i strzepał
wyimaginowany pyłek ze spodni, a wszyscy zaczęli się rozglądać za kolejnym
chętnym do przedstawienia się. Okazała się nią dziewczyna siedząca naprzeciwko
Louisa – nawet ładna brunetka z dużymi, brązowymi oczami.
- Anabell Collins. Nie trudno zobaczyć co mi jest - z żalem spojrzała na to
co pozostało z jej lewego przedramienia, czyli nic. - Ja.. Ja boję się, że nikt
mnie teraz nie zaakceptuje. Odbiegam od normy w dość widoczny sposób - „Co ty
nie powiesz, Sherlocku?” - pomyślałem, a Louis w tym samym czasie podszedł do
niej i złapał ją za rękę z delikatnym, wspierającym uśmiechem. Następnie zrobił
coś czego raczej nikt się nie spodziewał – usiadł obok niej na podłodze.
Anabell uśmiechnęła się z widoczną wdzięcznością. W głowie zagrało mi You
aren’t alonechoć w tym momencie za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć
czyje to było. Po tym, jakże uroczym, wyznaniu i geście kolejne osoby bez
wahania zaczęły wyrzucać z siebie imiona, nazwiska, dolegliwości, lęki i
talenty. Coin, Suzanne, Thomas, Justin, Caroline. Noga, pląsawica, wątroba,
przeszczep, nowotwór. Nie będzie dawcy, ukochany mnie zostawi. Śpiew, gra na
instrumentach, coś tam pisze.
- Jestem Niall Horan. - powiedział mlaskając blond włosy chłopak siedzący
obok mnie i spojrzał na opaskę na lewym ramieniu. - Jedzenie kompulsywne -
przeczytał uważnie i powoli. - Nic mi o tym nie wiadomo, ja po prostu lubię
jeść. - po sali przebiegła fala rozbawienia. - Umiem grać na gitarze i
skrzypcach. - dodał przeczesując włosy ręką. Harmider zakłócił odgłos
zatrzaskujących się drzwi. Wszyscy odwrócili głowy w tamtą stronę. Zaraz obok
drzwi stał chłopak z ciemnymi lokami na głowie, łagodnym i nieśmiałym uśmiechem
na ustach i z zielonymi, kocimi i uważnie obserwującymi oczami. Wydawał się
jakiś przygaszony i zmęczony. Jego jasna koszulka z dekoltem odsłaniała dwa
ptaki pod jego obojczykami, a ciemne spodnie opinały nogi. Nie kojarzyłem go z
żadnego z oddziałów, a jednak robię spore wycieczki po szpitalu.
- Miło cię tutaj widzieć - Liam odezwał się do nowo przybyłego i gestem
przywołał do siebie. Dla kogo miło, dla tego miło. - Nic cię nie ominęło,
jesteśmy w trakcie przedstawiania się - uśmiechnął się tak jak przystało na
dobrotliwego Pape Smerfa.
- Tak, coś tam słyszałem zanim drzwi trzasnęły - wygiął kąciki ust w
uśmiech. - Nazywam się Harry Styles. Jestem tutaj, bo rok temu moja mama
zginęła w wypadku samochodowym - mówił wolno i z namysłem, jakby zastanawiając
się jak wiele może powiedzieć. - Miała szanse na przeżycie, ale nikt do niej
nie podszedł i chociaż nie udrożnił dróg oddechowych. Dlatego tu jestem – chcę
pomagać innym.
- A masz jakieś specjalne zdolności? - zapytał go Liam.
- Uwodzę kobiety niezależnie od wieku - Harry wyszczerzył zęby, a jego
wypowiedź rozbawiła całą grupę, szczególnie dziewczyny. No proszę, mimo że są
chore to i tak zachowują się jak idiotki. - Ale tak serio to tylko śpiewam. -
chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu i przyniósł sobie krzesło. Gdy już zajął
miejsce Liam ponownie zabrał głos.
- To kto jeszcze nam został? - cała grupa jednomyślnie spojrzała na
mnie. Och, dzięki zdrajcy. Na sali zapanowała niczym nie
zakłócona cisza, muzyka dla moich uszu. Udając, że mnie to nie obchodzi nadal
przesuwałem ołówkiem po kartce po czym odwróciłem ją w stronę pozostałych. Czas
wydawał się zatrzymać na te parę chwil, gdy wszyscy oczekiwali na moje słowa.
Nazywam się Zayn Malik. Nie mówię, rysuję.
Bawiła mnie ta cisza. Nie rozumiałem dlaczego ludzi zawsze tak murowało na
ten komunikat. Lekarze mówili, że nie mówię z wyboru, że po prostu nie chce, bo
z mózgiem wszystko jest w porządku.
Jednak ja widzę to trochę inaczej, bo nie mogłem wykrztusić z siebie nawet
słowa. Wszystko siedziało we mnie. Nawet jeśli próbowałem cokolwiek powiedzieć
dusiło mnie w klatce piersiowej i zaczynałem kaszleć tak, jakbym za moment miał
wypluć płuca. To było silniejsze ode mnie.
Dopiero później przypomniałem sobie jak dużą radość sprawia mi rysowanie i
wykorzystałem to do komunikacji rysunkowej. Nie chciałem używać słów. Wydawały
mi się zbyt prozaiczne i nie potrzebne. Ile razy nadużywamy takich słów jak
„kocham”, „przepraszam”, „nienawidzę”? Ile z nich tak naprawdę rozumiemy?
Choć ostatecznie zostałem zmuszony by zacząć pisać, bo przecież oni muszą
wiedzieć, co się ze mną dzieje. A nie płacą im za interpretacje moich rysunków.
Uśmiechnąłem się jednym kącikiem ust, gdy reszta nadal milczała wpatrując się w
słowa. Liam doskonale wiedział na co się pisze zapraszając mnie tutaj – nie
należałem do osób uwielbiających ludzi, jak i również nie byłem za przebywaniem
z nimi. Mimo że nie jestem zbyt rozmowny, jestem sarkastyczny i irytujący,
nawet gdy się nie odzywałem. Dopiero teraz dostrzegłem, że cisza też może być
naprawdę wymowna. Liam spojrzał na mnie, a ja miałem ochotę się roześmiać.
- Jak zwykle szokująco Zayn – powiedział, na co wzruszyłem ramionami.
- Zawsze robię piorunujące wrażenie – zapisałem szybko dorysowując
błyskawicę i drzewo rozdzielone na pół.
- Co ty nie powiesz – mruknął. - Jesteśmy tu żeby tworzyć i bawić się. -
powiedział już głośno i wszyscy automatycznie spojrzeli po sobie. – Pomyślcie,
co możecie wnieść, co możemy zrobić dla innych. A przede wszystkim jak. - mówił
natchniony. Uhm, nie znałem go od tej strony, a jak na mojego lekarza znałem
go dość dobrze. Byłem na niego nawet trochę zły, że wykorzystał to miejsce. Okej,
znalazł mnie tu kiedyś, ale to nie znaczy, że miejsce jest jego.
Jest moje.
Uwielbiałem przychodzić tutaj. Sala, była olbrzymią halą i nie wiem
dlaczego przylegała do szpitala. Wielkość sugerowała, że był to jakiś hangar
lub hala fabryczna. Jednak wystrój świadczył, że miała zupełnie inne
przedstawienie. Ściany pomalowane były na bordowo ze złotymi wstawkami, co
prawda kolor wypłowiał od słońca przez te wszystkie lata i zbiegiem czasu
trochę się tu zakurzyło, ale i tak to wszystko miało pewien urok. Pomieszczenie
przypominało o czasach świetności poprzedniej epoki. Okna z obu stron były
wysoko umieszczone, co sprawiało, że rano i popołudniu było tu mnóstwo światła.
Do drzwi prowadziły podwójne, marmurowe schody (a może tylko na takie
wyglądały), po osiemdziesiąt stopni każde.
Często na nich przesiadywałem i rysowałem wyobrażając sobie tych wszystkich
ludzi, którzy mogli tu przebywać na balach w pięknych strojach. Obrzydliwie
bogaci, chcący tylko się bawić – tańczyć, rozmawiać. Albo tych co przychodzili
tu codziennie nienawidząc swojej nużącej pracy – sługusów wyżej klasy. Jest
tyle niewiadomych dotyczących tego miejsca, tyle mogło się wydarzyć. Ta sala
mogła być świadkiem rodzących się miłości i przyjaźni, zdrad, zimnych wojen,
radości, smutków czy rozczarowań.
Wszyscy wokół mnie dyskutowali o czymś związanym z tym przedstawieniem,
które ewentualnie mielibyśmy zrobić. Docierały do mnie pojedyncze słowa w stylu
„piosenka”, „przyjaźń”, „scenariusz”. Jeżeli cokolwiek mieliśmy robić dla kogoś
to najlepiej dla pacjentów, bo kto bardziej potrzebuje wsparcia niż oni? Na
pewno nie ludzie z zewnątrz, którzy mają wszystko.
- Co jest Zayn? - podszedł do mnie Niall. Kojarzyłem chłopaka z oddziału.
Wydawał się miły, a przede wszystkim uroczy. Zbyt uroczy na dzisiejsze czasy,
gdzie wszystko dąży do samozagłady. Wszystko robimy zbyt szybko, bez
jakichkolwiek emocji – musimy zajść jak najdalej, jak najwyżej. Nikogo nie
obchodzi, co czujemy lub czego pragniemy. Nic więc dziwnego, że wylądował na
oddziale psychiatrycznym.
Nie odpowiedziałem mu. Co miałem powiedzieć? Że nadal obwiniam się o ich
śmierć, że to ja przeżyłem?
Jechaliśmy samochodem na coroczny piknik rodzinny, który odbywał się w
każdą rocznicę ślubu rodziców. Rodzice dyskutowali o czymś, a ja szkicowałem
coś znudzony. Saafa z mężem i córeczką jechali za nami. Oboje uważaliśmy to za
głupi zwyczaj odkąd skończyłem 13 lat, a ona 11, a im nadal zależało na
kultywowaniu tego. Z jednej strony to było słodkie, ale z drugiej męczące, bo
ile można jeść te same kanapki z kurczakiem 13 czerwca? Ale w końcu nie
odmówimy rodzicom, nawet po tylu latach to trudne zadanie.
- Zayn, odłóż wreszcie ten notes – powiedział ojciec patrząc na mnie w
lusterku wstecznym. - Zająłbyś się wreszcie czymś poważniejszym, a nie tylko
bazgrzesz i bazgrzesz.
- Tato, to jest jedyne, co sprawia mi radość – mruknąłem. - Zresztą
studiuję też i pracuję, więc proszę, nie zaczynajmy znowu tego tematu – średnio
dwa razy w tygodniu przeprowadzaliśmy podobną rozmowę. Dla ojca artyści to
tylko darmozjady, nie potrafiący na siebie zarobić. Nie rozumiał, że tak
naprawdę mamy dużo do powiedzenia w społeczeństwie, czasem więcej niż nie jeden
polityk, ponieważ to my potrafimy jednocześnie dojść do bogatych i biednych,
wykształconych i tych niekoniecznie, do działaczy społecznych i zupełnych
nierobów, rozumiecie mnie, prawda?
- Ale jakimś cudem nadal musimy dopłacać do twojego życia – odpowiedział
mężczyzna nie zważając na moją prośbę.
- Czy to źle, że robię coś, co sprawia mi radość? Powiedz mi, tak szczerze,
czy siedzenie nad tymi wszystkimi cyferkami sprawiło, że jesteś lepszym
człowiekiem? - postanowiłem, że wejdę mu na ambicję. Jeżeli on nie chce się
wycofać, to ja tym bardziej tego nie zrobię.
- Chłopcy, uspokójcie się. - powiedziała mama głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Zamilkliśmy. Bolało mnie jego brak akceptacji. Ojciec sądził, że jako jedyny
syn powinienem wykonywać typowo męski zawód, a nie jakaś tam sztuka. Ojciec
odwrócił się w moją stronę.
- Zayn, przemyśl to. - powiedział z widoczną troską w oczach. I właśnie ta
chwila nieuwagi wystarczyła. Na środku skrzyżowania stała ciężarówka. Ojciec
zaczął hamować, nie zdążył. Saafa próbowała skręcić, ale zahaczyła o nasz tył.
Wszystko działo się zbyt szybko. Był hałas. Krzyki. Dym.
Nie przeżył nikt.
Tylko ja.
Do tej pory nikt nie wie jak przeżyłem. To był cud. Którego nie potrafiłem
docenić. Moje życie przestało mieć sens, w momencie gdy zginęli wszyscy na
których choć minimalnie mi zależało. Nigdy nie zwracałem uwagi na rodzinę, nie
prowadziłem jakiegoś aktywnego życia rodzinnego, zawsze w sumie ich unikałem,
bo… bo przeszkadzali mi w procesie twórczym i zawsze gdzieś obok byli. Ale gdy
nagle, w jednym momencie zostali mi odebrani, poczułem się jak by ktoś wyrwał
mi serce. Choć nie, pół serca, coś jednak musiało tam nadal być.
od autorki: Cześć wszystkim!
Przedstawiam Wam o to pierwszy rozdział. Jeżeli macie jakieś pytania to śmiało
zadawajcie je tutaj lub na tt @nobodyto_love
Jeżeli macie twittera i lubicie to opowiadanie lub chcecie podzielić się swoimi
przemyśleniami i odczuciami twettujcie z hashtagiem #TeatrChorychFF
Do napisania za dwa tygodnie w grudniu! :)